Wróciłam z Brennej. W koszyku czekały na mnie zbyt dojrzałe banany, których nie zje już nikt, oprócz mnie. Czekały wczesne dziadkowe wiśnie, z którymi od razu zrobiłam owsiankę. Czekała w klatce koszatniczka. Zeszyt z opisem każdego śniadania z porannychinspiracji czekał na kolejne wpisy. Czekała nieruszona przez dni mojej nieobecności bieżnia oraz płyty z jogą. Czekał rabarbar, bardzo wyrośnięty szczypiorek, jogurty naturalne i otwarte mleko sojowe w lodówce. Wróciłam.
Na wycieczce było bardzo fajnie, mimo kilku sprzeczek i ogólnego podziału klasy na trzy patrzące na siebie z byka obozy.
Wiele jest miłych obrazów... Budzenie się słysząc końskie rżenie, nocne rozmowy, chrupane w słońcu marchewki, wieczorne nadrabianie straconych kalorii przez opychanie się ciastkami, zdjęcia z bykiem, przepyszne, domowej roboty pierogi z jagodami na Równicy, pies wielkości niedźwiedzia, śpiewy z gitarą przy ognisku, solidaryzowanie się gdy już brak sił na następny krok pod górę, pizza w centrum, wspólne zakupy w Biedronce. Teraz: bolące kolana, przeciążony żołądek, kilogram mniej na wadze i uśmiech na przywołanie wspomnień.
Uwielbiam takie eskapady na lono natury.
OdpowiedzUsuńDawaj mi tu zaraz te pierogi z jagodami! :)
Świetnie wyglądasz ! :)
OdpowiedzUsuńPodzielam zdanie mojej poprzedniczki. :)
OdpowiedzUsuńJak patrzę na te zdjęcia, to zaczęłam tęsknic za górami... i trochę mi szkoda, że nigdzie w tym roku nie wyjeżdżam na wakacje, ale nie ma tego złego, bo w moim mieście też mam takie jedno moje BAAARDZO fajne zajęcie ^^
Fajnie, że wróciłaś, czekamy na nowe przepisy!
ej!
OdpowiedzUsuńaleś śliczna!
i krowa też niczego sobie. ; )
masz śliczny odcień włosów :)
OdpowiedzUsuńMarta
Dziękuję wszystkim :)
OdpowiedzUsuń