Zdążył spaść i stopnieć śnieg, a liście pozostały na drzewach i żółte, kolorowe, zaskoczone mrozem, spoczęły na białym puchu. One, tak samo jak dynia, nie zdążyły mi się jeszcze znudzić. Czas jeszcze trochę nacieszyć się intensywnym pomarańczem, czerwieniami i brązem. Zaliczyć jeszcze trochę biegów w jesiennej, a nie zimowej aurze. Przerobić kilka(naście) dyniowo-jabłkowych kilogramów. Upiec coś o zapachu cynamonu, ugotować zupę. Zobaczyłam u wasabi i wiedziałam, że muszę zrobić. Moja pierwsza dyniowa.
2 kg dyni (obranej i pokrojonej na niewielkie kawałki)
2 cebule pokrojone w drobną kostkę
125 g masła
1 kawałek kory cynamonu (dałam mielony cynamon)
szczypta świeżo startej gałki muszkatołowej
2 płaskie łyżeczki soli
pieprz do smaku
1,5 litra bulionu
W garnku o grubym dnie dusimy na maśle cebulę aż będzie zupełnie miękka, ale nie zrumieniona. Po kilku minutach wrzucamy do garnka dynie, szczyptę gałki i cynamon. Mieszamy i przykrywamy przykrywką (ja dodałam wcześniej 4 łyżki wody). Od czasu do do czasu mieszamy. Gotujemy aż dynia będzie miękka. Mojej zajęło to około 30 minut.
Dolewamy bulion, czekamy aż się wszystko zagotuje, wyjmujemy cynamon i miksujemy zupę aż do uzyskania gładkiej konsystencji.
Gotujemy jeszcze chwilę i podajemy. U mnie z makaronem i świeżo mielonym czarnym pieprzem.
Smacznego!